poniedziałek, 31 grudnia 2007

Szyndzielnia - Klimczok: 31.12.2007

Pogoda niezła, w górach dawno nie byliśmy a całego Sylwestra w domu przesiedzieć jakoś głupio... jedziemy w Beskidy. Ze względu na krótki dzień i bądź co bądź zimowe warunki nie szalejemy z planami. Jedziemy niedaleko za Bielsko – do Bystrej, skąd czerwonym a potem niebieskim szlakiem idziemy na Kozią Górę. Na ścieżkach odrobina śniegu, pod nim miejscami lód i trochę żałuję że nie zabraliśmy kijków. Niebo szare, zaczyna prószyć śnieg a wkrótce sypie całkiem mocno - jest świetnie!

Schronisko Stefanka bardzo miłe - pijemy herbatę z cytryną, słuchamy harcerskich przebojów i bezskutecznie próbujemy obłaskawić zadomowionego tu kota. Kicia zgoniona z kaloryfera obraża się i równie obojętnie traktuje nas jak i goszczącą tu grupkę emerytów.

Dalej idziemy żółtym szlakiem przez Kołowrót na Szyndzielnię. Pogoda nadal sprzyja, choć na widoki nie mamy co liczyć. Przynajmniej nie ma mrozu ani wiatru, choć podchodzenie pod górę w grubych ciuchach męczy mnie jeszcze bardziej niż zwykle.


Schronisko na Szyndzielni to prawdziwy kolos, nie byłam tu chyba od czasów szkolnych. W środku trochę narciarzy, choinka, kominek – nawet nastrojowo :-) Żurek też mają dobry i zupełnie nie wiem skąd wzięły się moje uprzedzenia.

W drodze na Klimczok też nie spotykamy tłumów, kilku narciarzy, kilku pieszych... szkoda tylko że szczyt cały w chmurze i na tradycyjną fotkę ze schroniskiem w tle nie ma szans.


Tym razem w schronisku nie rozsiadamy się za bardzo, w końcu chcemy być przy aucie przed zmrokiem. Czerwonym szlakiem schodzimy do Bystrej. W dół po śniegu idzie się znacznie lepiej niż pod górę, trzeba tylko uważać na poślizgi. Niebo się nawet przejaśniło a śnieg na drzewach wygląda fantastycznie. Całkiem niezły ten koniec roku :-)













czwartek, 27 września 2007

Równica: 23.09.2007

Rano wstajemy dość późno, ale pogoda jest tak ładna, że decydujemy się wybrać choć na krótką wycieczkę. W Żorach a potem przed Skoczowem tracimy jeszcze sporo czasu w korkach, ale ostatecznie o 11:15 jesteśmy w Brennej Leśnicy przy kościele. Chcemy sobie skrócić trochę drogę i do żółtego szlaku dojść nie asfaltem a widoczną na mapie leśną ścieżką. Plan w zasadzie można uznać za zakończony sukcesem, choć na żółte znaczki trafiamy dopiero niewiele poniżej Orłowej, po zgubieniu ścieżki i przedarciu się na przełaj przez las i jeżyny.

Na Orłowej esteśmy około 13. Przy rozwidleniu szlaków, 15 minut od szczytu kilka lat temu było schronisko, czy raczej bufet ale teraz jest nieczynne. Niebieskim szlakiem idziemy na Równicę. Pogoda dopisuje - ciepło, błękitne niebo, drzewa już nabierają jesiennych kolorów. Do atrakcji wycieczki mogę zaliczyć ogromną ilość buczynowych orzeszków, których jakoś nikt nie zjada. To dobrze, więcej zostaje dla mnie :)

Ludzi na szlaku sporo, szczególnie bliżej Równicy, ale o dziwo wszyscy jacyś sympatyczni, wymieniają pozdrowienia. Chyba stary zwyczaj wraca do łask nawet na takich "spacerowych" trasach.

Na Równicę docieramy około 14:30, oczywiście parking pełny, wszystkie ławy i stoliki przy schronisku zajęte, sporo osób leży w trawie korzystając z letniej pogody. Też znajdujemy sobie miejsce i wylegujemy się przez półtorej godziny. Potem zielonym szlakiem schodzimy do Brennej, przy samochodzie jesteśmy o 17:30










sobota, 22 września 2007

Słowacja, Wysokie Tatry: 12 - 19.08.2007

12.08.2007r.

Po raz kolejny ruszamy w Wysokie Tatry. Mając w pamięci poprzednie wrześniowe wyjazdy, podczas których zaskakiwał nas śnieg tym razem liczę na prawdziwie letnie upały.
Z powodu wczorajszej wycieczki na Babią dopiero rano kończymy pakowanie i około południa wyjeżdżamy z domu. Przez Zwardoń, Cadcę, Żylinę, Ruzomberok, Liptowski Mikulasz i Poprad kierujemy się do Nowej Lesnej.

Nadzieja na piękną pogodę maleje z każdą godziną. Na początku jest tylko pochmurno, ale na trasie kilkukrotnie przeżywamy prawdziwe oberwanie chmury. Droga zamienia się w rzekę i w zasadzie nie wiem czy lepiej nie zatrzymać się gdzieś i przeczekać. Tyle, że nie bardzo jest gdzie, bo akurat jedziemy przez bardzo malowniczą okolicę ze skałkami po prawej stronie (zastanawiając się, czy ulewa nie zrzuci na nas lawiny kamieni) i wzbierającą gwałtownie rzeką po lewej.

Zatrzymujemy się w końcu w Liptowskim Mikulaszu i nieco zgłodniali wstępujemy do dość dziwnego połączenia cukierni z pizzerią. Szczerze mówiąc przeżycia związane z tak prostą zdawałoby się rzeczą jak zamówienie i zjedzenie pizzy dość mocno obrzydziły mi to urocze skądinąd miasteczko. To, że mimo kart leżących na stolikach zamawia się przy bufecie - ok, lokalny zwyczaj; to że bardzo długo czekaliśmy na jedzenie - dobra, jesteśmy na wakacjach, nie spieszy nam się; to że pizza była zimna - to tłumaczy długi czas oczekiwania :) Ale że kiedy na moment wyszłam do toalety, obsługa zabrała nam ze stolika zapłacone i niemal nietknięte napoje - to już przekracza moje zdolności pojmowania. W dodatku zamiast przeprosin i nowego soku zobaczyliśmy tylko trochę głupią minę kelnerki. Czasem żałuję, że nie umiem się awanturować.

No ale w końcu jestem na urlopie i byle co nie zepsuje mi wakacyjnego humoru. Szczególnie że od razu po przyjeździe do Nowej Lesnej spotkani na przystanku Polacy polecają nam dobry pokój i nie musimy tracić czasu na szukanie kwater. Cena 240 koron jest wprawdzie dość przeciętna, ale za to z kwatery jesteśmy naprawdę zadowoleni.

Wybieramy się jeszcze na mały spacer po Lesnej i świetne ciemne piwo w knajpce przy kościele (22 korony)





13.08.2007r. Velka Svistovka

Budzi nas deszcz, ale w końcu przyjechaliśmy w góry i byle deszcz nas nie zniechęci. Przed 8 jedziemy elektriczką do Smokowca, stąd kolejką na Hrebieniok. Deszcz pada sobie jednostajnie, czasem jedynie dla wzbudzenia naszych próżnych nad
ziei na poprawę zmieniając się w mżawkę.
Czerwonym szlakiem idziemy do Rainerowej Chaty, ale okazuje się zamknięta. Widać w taką pogodę nie warto otwierać. Siedzimy chwilę pod daszkiem próbując sfotografować strugi deszczu, potem ruszamy dalej.

Po kolejnych 30 minutach jesteśmy przy Chacie Zamkowskiego. Pijemy ziołową herbatkę, suszymy się i zastanawiamy, czy nie przesiedzieć tu całego dnia. W mokrych ubraniach wędruje się naprawdę nieprzyjemnie a nawet kupiona w Smokowcu pelerynka nie do końca sprawdza się w taki deszcz.

Po godzinie ruszamy jednak dalej - czerwonym szlakiem (magistralą) do Skalnatego Plesa a stąd na Sedlo pod Svistovką. Może to sprawa deszczu, ale nawet nie męczę się za bardzo. Mimo że nie mieliśmy tego w planach wchodzimy nawet na Svistovkę. Podobno jest stamtąd rozległy widok, my widzimy tylko mokrą szarość. W ogóle mam pecha do tej trasy - poprzednim razem szliśmy tędy w zadymce śnieżnej.

Zejście z przełęczy ciekawe - ze stromymi kawałkami i łańcuchem który w normalnych warunkach biegnie pewnie wzdłuż strumyka, a w naszym przypadku - w strumieniu. Strumienie i wodospady w ogóle wyglądają pięknie - spienione, burzliwe, jakby nabierały mocy z każdą kroplą deszczu. Ścieżka też zmieniła się w potok i przed schroniskiem możemy wylewać wodę z butów.

Kolejna godzinka w schronisku przy Zelenym Plesie (frytki po 45 koron) i po 16 ruszamy żółtym szlakiem, wygodną, szeroką ścieżką przez Dolinę Zelenego Plesa. Skręcamy na niebieski szlak, żeby dojść do Tatrzańskiej Łomnicy na elektriczkę. Jesteśmy na miejscu parę minut po 19 i nawet nie musimy długo czekać, o 19:20 mamy kolejkę do Nowej Lesnej.



Przed Rainerową Chatą


Wodospad Obrovský (Olbrzymi)



Dolina Zelenego Plesa


14.08.2007r. Vrbov

Wczorajsza deszczowa trasa wyczerpała nas na tyle, że postanawiamy wymoczyć się tym razem w ciepłej wodzie. Zresztą buty muszą mieć czas na przeschnięcie.

Na parkingu przed kąpieliskiem – same polskie auta. Całodniowy bilet kosztuje 190 koron, więc dość tanio. Leżaki niby po 30 koron, ale nikt nie zgłosił się po opłatę. Teren jest dość spory, jeden głęboki basen do pływania, z dość chłodną wodą, drugi płytszy i cieplejszy, do tego basen dla dzieci ze zjeżdżalnią, sporo kiosków i knajpek z jedzeniem. Jesteśmy tu już przed 10 i mimo że nastawiłam się na całodniowe lenistwo około 15 mam już dość moczenia się.

Resztę dnia spędzamy w Kieżmarku, ładnym i zadbanym miasteczku o średniowiecznej zabudowie. Spacerem przechodzimy przez miasto aż na zamkowy dziedziniec. Po wizycie w Kieżmarku droga powrotna też wydaje mi się bardzo malownicza – pofalowane pola i łąki, błękitne niebo z białymi chmurkami i ostre szczyty Tatr na horyzoncie.



Kieżmark

Zamek w Kieżmarku







15.08.2007r. Krywań

Jako że do Strbskiego Plesa droga daleka, już przed siódmą jesteśmy w elektriczce. Około 8:20 ruszamy na szlak. Pierwszy etap jest dość spacerowy, potem podejście przez las a w końcu przez kosówkę, po wyłożonej kamieniami ścieżce. Potem kończą się jakiekolwiek roślinki i zostają same kamienie... Pogoda idealna – błękitne niebo pozwala na podziwianie widoków podczas całego podejścia.

Około 11:30 jesteśmy przed finałowym podejściem – na drogowskazie 45 minut, nam droga zabiera prawie półtorej godziny. Na szczycie sporo osób, znajdujemy sobie jednak zaciszne miejsce między kamieniami i podziwiamy widoki na polskie góry. Poluję też z aparatem na dwa wróbelki które wydają się dość zadomowione na szczycie, zjadają rzucane okruszki i chętnie pozują do fotek.

Idąc za przykładem chyba większości turystów (owczy pęd?) skracamy sobie drogę powrotną ścieżką którą chyba kiedyś biegł szlak. Jest zdecydowanie krótsza, choć z sypkimi kamieniami. Około 14:40 ruszamy z rozwidlenia w stronę Trzech Studniczek. Znowu kosówka, potem las; trasa chyba mniej ciekawa niż ta którą szliśmy w odwrotną stronę. Kawałek przed Studniczkami zachęceni drogowskazem zbaczamy do bunkra partyzantów. Już któryś raz napotykamy na tablice czy pomniki upamiętniające walkę Słowaków z Niemcami. Jakoś zawsze myślałam że to Polacy byli szczególnie walecznym narodem a np. o słowackim powstaniu z 1944r. nie słyszałam w ogóle. Chyba najwyższy czas się dokształcić.

O 16:45 jesteśmy przy Trzech Studniczkach, niestety okazuje się, że na autobus w stronę Strbskiego Plesa nie ma żadnych szans. Na szczęście udaje się nam wprosić do auta dwóm miłym Słowakom, którzy podrzucają nas prawie na miejsce. Tu zjadamy jeszcze gotowaną kukurydzę (30 koron) zapijając ciemnym piwem (też 30). O 19 pakujemy się do kolejki i wracamy do domu.














16.08.2007r. Sedlo Prielom (Rohatka)

Na dzisiaj planujemy długą trasę, więc żeby nie tracić czasu ze Starego Smokowca na Hrebieniok wjeżdżamy kolejką. O 8:35 ruszmy – najpierw zielonym szlakiem żeby zobaczyć wodospady – naprawdę warto. Potem do Rainerowej chaty, która dziś, przy ładnej pogodzie jest otwarta. Po godzinie idziemy już niebieskim szlakiem – Velką Studeną Doliną. Droga wyłożona jest kamiennymi płytami, dość lekko wznosi się w górę więc idzie się bardzo dobrze. Dopiero ostatni odcinek przed schroniskiem to dość męczące podejście. W Zbójnickiej Chacie jesteśmy o 11:25, pogoda dalej piękna, choć wiatr dość zimny. Zjadamy zupkę czosnkową za 50 koron.

Dalsza droga na przełęcz Prielom zajmuje nam godzinę – ostatni stromy i skalisty odcinek to to, co lubię najbardziej. Dobrze, że na szlaku nie ma zbyt wielu osób – zejście po łańcuchach też idzie nam bardzo sprawnie. Potem dość długie zejście po ścieżce z drobnymi, osypującymi się kamyczkami – dobrze, że nie idziemy w odwrotną stronę, podejście tą trasą byłoby wykańczające.

O 14:20 jesteśmy na Polskim Grzebieniu i decydujemy się jeszcze na wejście na Vychodną Vysoką. Wejście po skałkach i zejście tą samą trasą, razem z odpoczynkiem na górze i podziwianiem naprawdę rozległych widoków zajmuje nam 1,5 godziny.

O czwartej zaczynamy schodzić zielonym w kierunku Śląskiego Domu, monotonne deptanie w dół trochę już męczy, zaczynają boleć stopy. Przy hotelu działa bufet z tarasem, ale przysiadamy tylko na kilka minut. Przed nami jeszcze prawie dwie godziny zejścia żółtym szlakiem do Smokowca. To już bardziej „beskidzkie” zejście, czyli leśna ścieżka z wystającymi korzeniami i opadłym igliwiem.

W Smokowcu jesteśmy o 19:20 i tylko nam wydaje, że możemy odpocząć. Elektriczka do Popradu ma tylko jeden wagonik i ponad 10 minut trwa upychanie do niego tłumu podróżnych. Dobrze, że do Nowej Lesnej nie jest daleko...




Wodospady Zimnej Wody








17.08.2007r. Jaskinia Beliańska

Po wczorajszej długiej trasie chcemy trochę zregenerować siły, szczególnie że pogoda nie zapowiada się zbyt dobrze.

Na początek wybieramy się do Jaskini Beliańskiej. Parking w Tatrańskiej Kotlinie kosztuje 100 koron za 2 godziny, lub 150 za cały dzień. Wybieramy krótszą opcję, potem okazuje się że 2 godziny na zwiedzenie samej jaskini wystarcza w sam raz. Droga do jaskini to około 900 metrów łagodnego podejścia. Tablice przy drodze dokładnie informują czego możemy się spodziewać: czas przejścia liczącej 1370 metrów trasy wynosi 70 minut, temperatura w jaskini – 5 stopni Celsjusza, podczas zwiedzania trzeba pokonać 860 schodów. Za wstęp płacimy po 180 koron, grupy zwiedzających liczą około 60 osób, czyli dość sporo. O samej jaskini nie ma się co rozpisywać, dokładne informacje i zdjęcia można znaleźć na stronie Zarządu Jaskiń Słowackich: http://www.ssj.sk

Wchodzimy do środka przed 11, a po wyjściu zaskakuje nas olbrzymia kolejka po bilety – być może na kilka godzin oczekiwania. Zdecydowanie warto było przyjechać wcześniej.

Reszta dnia to krótki spacer po Spiskiej Beli i zwiedzanie Popradu.


18.08.2007r. Koprowy

Wstajemy dość wcześnie, już około 8 jesteśmy w Popradskim Plesie i ruszamy na szlak. Droga do schroniska zajmuje nam godzinę – cały czas asfaltem, w dodatku w mżącym jednostajnie deszczu. Chyba lepiej było podjechać do Strbskiego Plesa i ominąć asfaltową trasę. Za to w schronisku zjadamy wyśmienitą jajecznicę i przed 10, pełni nadziei na poprawę pogody ruszamy dalej.

Deszcz przestaje padać, ale jest mocna mgła (czy raczej sunące nisko chmury). Widoczność zazwyczaj nie przekracza kilku metrów. Początkowo na szlaku spotykamy sporo osób, ale niemal wszyscy idą na Rysy, kiedy skręcamy w stronę Koprowego turystów jest już zdecydowanie mniej. Przed południem jesteśmy na przełęczy pod Koprowym a o 12:40 na szczycie. Podejście jest dość monotonne, poprowadzone zakosami w poprzek zbocza. Na szczycie zimno, widoków i tak nie ma, więc o 13 zaczynamy schodzić, tą samą trasą którą weszliśmy na szczyt.

Po godzinie jesteśmy przy jeziorze którego w tej mgle prawie nie zauważamy :) Jedynie z mapy wynika jak bardzo jest duże. W drodze powrotnej nie wstępujemy już nawet do schroniska i o 17 docieramy do Strbskiego Plesa.




19.08.2007. Wracamy do domu..

Poranna pogoda nie zachęca już do wycieczek. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Dolnym Kubinie – miasteczko bardzo ładne, choć dziwnie puste. Zadbany deptak, fontanna, ciekawy architektonicznie most, w tle Wielki Chocz - bardzo ładne miejsce na spacery. Wydaje się że w niedzielę, przy niezłej pogodzie powinno tu być o wiele więcej turystów.