niedziela, 3 sierpnia 2008

Stożek - Czantoria: 02.08.2008

Zaplanowana na dziś trasa jest bardzo popularna i znana, więc dla urozmaicenia podchodzimy do niej od strony czeskiej. O 7 ruszamy z domu, o 8:30 docieramy do Nydka. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że właściwie nie ma różnicy czy przekraczamy granicę czy nie, nawet dowodów już nikt nie sprawdza.

Auto zostawiamy na sporym parkingu przy dość starej restauracji ("stary" oznacza w tym przypadku stylistykę raczej komunistyczną niż ludową). Czerwony szlak wznosi się powoli ale nieustępliwie w górę. Planuję oszczędzać siły, a tu na samym początku zaczepia nas czeski kierowca i prosi o popchnięcie samochodu. Pchamy... niech nie myśli że Polacy nieskorzy do pomocy... na szczęście jest z górki :-)

Droga początkowo asfaltowa, biegnie doliną, potem łagodnie trawersuje stok. Po 10 jesteśmy pod Filipką, krótka przerwa i dalej w górę. A upał coraz większy i tylko podmuchy wiatru dają trochę chłodu. Na szczyt Stożka wchodzimy szlakiem żółtym (wąską leśną ścieżką) a potem granicznym niebieskim.

Parę metrów poniżej szczytu - schronisko. Z poprzedniej wizyty mam niezbyt sympatyczne wspomnienia (fasolka po bretońsku w której z trudem udało się znaleźć kilka fasolek). Widzę że chyba niewiele się tu zmieniło i tym razem nie mam ochoty niczego zamawiać. Skomplikowany cennik napojów zniechęca nawet do herbaty (herbata expresowa = 3 zł, plasterek cytryny = 0,50 zł, łyżeczka cukru = 0,30 zł... Sam wrzątek = 1 zł.)

Około 12:30 schodzimy ze Stożka i niebiesko/czerwonym granicznym szlakiem kierujemy się w stronę Czantorii. Po drodze wymuszam jeszcze dłuższą jagodową przerwę (bo jak można się oprzeć takiej ilości jagodowego dobra).

Po około 1,5 godzinie docieramy do Lepiarzówki. Mimo że to prywatna restauracja/pensjonat wspomnienia mam stąd miłe. Kilka lat temu bardzo dobrze nas tu przyjęto (nas = organizatorów młodzieżowego rajdu PTTK) kiedy mimo deszczu nie udało nam się dogadać z gospodarzem Soszowa co do urządzenia mety rajdu wewnątrz schroniska. Miło się przekonać, że tu też niewiele się zmieniło - wystrój nadal jest bardzo klimatyczny i dopracowany, żurek smaczny i ładnie podany. Zresztą widać że nie tylko ja przedkładam Lepiarzówkę nad Soszów - w niedalekim schronisku zastajemy tylko kilka osób, widać że i tu wszystko jest po staremu.

16 - docieramy na Czantorię. Akurat przed deszczem, leje jednostajnie i grzmi gdzieś w oddali. Przeczekujemy... przeczekujemy... do 16:50. Czerwonym szlakiem zaczynamy schodzić do Nydka. Jesteśmy może w połowie drogi, kiedy deszcz wraca a moja "przeciwdeszczowa" kurteczka oczywiście jest taka tylko z nazwy. Ale w ciepłym szumiącym deszczu i tak idzie się bardzo fajnie. Trasa pokrywa się z szlakiem "rycerskim" i za jego namową zbaczamy jeszcze 100 metrów obejrzeć miejsce dawnych spotkań ewangelików (odbywały się w latach 1654 - 1709). Kamień z wyrytym krzyżem w półmroku robi naprawdę tajemnicze wrażenie.

Na koniec czeka mnie jeszcze spotkanie z salamandrą i tylko szkoda, że w ulewie trochę nieporęcznie robić zdjęcia...

Około 18:30 jesteśmy przy samochodzie - i do domu.



"A droga wiedzie w przód i w przód..."



Filipka - rozstaje




Jeszcze tak chciałabym powędrować...

Filipka - miło by mieć takie miejsce...

Ścieżka na Stożek



W oddali Stożek.

W drodze ku Czantorii...

Zagroda Lepiarzówka


Kamień upamiętniający miejsce ewangelickich spotkań.


Dziewięćsił

Salamandra