niedziela, 26 kwietnia 2009

Błatnia - Klimczok: 25.04.2009.

Mimo utrzymującej się letniej pogody, w górach wciąż leżą resztki śniegu, w związku z czym nie wypuszczamy się daleko, tylko testujemy kolejny wariant znanych tras.

Jedziemy znów w okolice Bielska, do Wapienicy, starając się podjechać jak najbliżej zapory. W okolicy gdzie zaczyna się żółty szlak droga zostaje wyłączona z ruchu, ale za to jest sporo miejsc do zaparkowania samochodu. Żółtym będziemy wracać, w górę decydujemy się iść szlakiem niebieskim.

Początkowo trasa biegnie płaską i szeroką spacerową drogą, dopiero przed samą zaporą zaczyna się podejście. Na samą zaporę niestety wejść się nie da, szkoda, byłoby to dość ciekawe.
Po dość ostrym podejściu na Kopany jest już bardziej łagodnie, choć dotarcie na Błatnią zajmuje nam ponad 3 godziny zamiast planowanych 2. No ale nigdzie nam się nie spieszy, w drodze robimy sobie długą przerwę śniadaniową i liczne krótsze - fotograficzne. Zbaczamy też trochę żeby obejrzeć uroczysko - miejsce spotkań ewangelików z XVIIw.

Na Błatniej dość dużo osób, sporo dzieciaków, rodzin - przy takiej pogodzie to nic dziwnego. Shronisko bardzo sympatyczne, mam wrażenie że w ciągu kilku ostatnich lat sporo się tu zmieniło na lepsze. Po krótkim odpoczynku ruszamy w kierunku Klimczoka. Niedaleko za Błatnią hale są tak zachęcające, że chcemy się trochę poopalać, ale ledwo rozkładamy się na trawie, słońce złośliwie chowa się za chmury i wychodzi dopiero kiedy zbieramy się w dalszą drogę.

Im bliżej Klimczoka tym więcej łat śniegu, ale widać, że to już zupełne ostatki zimy. Na Klimczoku ludzi nawet mniej niż można by się spodziewać, pewnie dlatego, że nie działa kolejka na Szyndzielnię.

Po krótkiej przerwie idziemy w stronę Szyndzielni. Tu decydujemy się zrobić dłuższą przerwę i wreszcie coś zjeść, choć menu wydaje się być najmniej ciekawe z wszystkich odwiedzonych dziś schronisk. Bigos jest jednak całkiem niezły, choć talerze z napisem "Społem" jak zawsze mnie rozbawiają.

Pozostaje nam zejście - żółtym szlakiem do Wapienicy. Tym razem do zapory i jeziora podchodzimy z drugiej strony, górami obeszliśmy zbiornik i dolinę dookoła.

Start: ok. 9, koniec trasy - ok. 18

Wapienica (niebieski, 2,5h) - Błatnia (żółty, 1,5 h) - Klimczok (czerwony, 0,5h) - Szyndzielnia (żółty, 1,5h) - Wapienica. Razem 6h + 3 przerw = 9h



Żmija... uciekać czy fotografować?


Schronisko na Błatniej





Szczyt Klimczoka

Widok ze szczytu na schronisko.

Schronisko na Klimczoku





Schronisko na Szyndzielni

piątek, 10 kwietnia 2009

Pszczyna: 09.04.2009

Przedświąteczny urlop, letnia pogoda - szkoda byłoby tego nie wykorzystać. A że na góry chwilowo przeszła mi ochota (śnieg zbyt powoli tam topnieje), klasyczną wycieczką do Pszczyny zaczynamy sezon rowerowy.

Większość drogi prowadzi lasami, w skrócie przez: Gostyń - Zgoń - Kobiór - Piasek - Pszczynę - Czarków - Suszec - Zgoń. Część trasy pokrywa się z wyznakowanymi ścieżkami rowerowymi, część nie - ale tym razem nigdzie się nie gubimy. Nie zaskakuje nas też deszcz, wiatr ani inne kataklizmy, wszystko jest aż podejrzanie idealne. Tylko kondycji nieco brak.

Bardzo dobrym rozwiązaniem okazał się wariant pierwszego etapu, czyli dojazd przez Gostyń i dopiero drogą za kościołem w prawo na Zgoń. Stąd do Kobióra, ale jeszcze przed stawami, przez mostek, w prawo - prosto w południowe słońce. Drogi w Kobiórskich lasach piękne - szerokie, utwardzone i proste. Wiosną w dodatku lasy są bardzo przejrzyste, bez chaszczy, za to z zieloną już trawą i ostrym słońcem świecącym przez bezlistne korony drzew.

Dalsza część szlaku, czyli przez Piasek do Pszczyny też bardzo wygodna, asfaltem ale bocznymi drogami, w dodatku jakby cały czas z górki. W ogóle większość tej trasy była z górki. Dziwne.

Park w Pszczynie - o tej porze roku piękny, chyba dlatego że człowiek taki spragniony zieleni a tam już zielono. I zaczynają kwitnąć magnolie, moje ulubione. Na rynku dopiero zaczynają rozkładać kafejkę, nie zjedliśmy więc miodownika, rzecz do nadrobienia następnym razem. Za to skusiliśmy się na pizzę w którejś z bocznych uliczek.

Powrót przez Czarków całkiem przyjemny, bo ominęliśmy spory kawał ruchliwej szosy Pszczyna - Żory.

Najgorszy z całej wycieczki był kawałek drogi do Maryjki Branickiej - te wystające kamienie! Szczególnie, że kawał drogi za nami i co tu dużo mówić jestem mocno obolała, więc kamienie i wyboje dają się we znaki. Ale przynajmniej obejrzałam słynną Maryjkę.


Wiosna, wiosna...

Dość tajemniczy głaz (przy leśnej drodze do Kobióra)

Nieco dalej - jeszcze bardziej tajemniczy głaz. Komu i dlaczego chciało się zacierać napis?



Zielono mi...


W pszczyńskim parku też już wiosennie.






Takimi drogami aż chce się jeździć

Branicka Maryjka...

... i jej historia

czwartek, 9 kwietnia 2009

Hrobacza Łąka: 05.04.2009.

W dolinach od paru dni pogoda niemal letnia... nic dziwnego, że zachciało nam się rozpocząć sezon w górach. Wprawdzie przewidując, że zima tak łatwo tam nie odpuściła wybraliśmy górki bliskie i niskie (Beskid Mały), ale i tak trochę się przeliczyliśmy :/

Trasa miała być z założenia lekka, niedługa, spacerowa - czyli standard w ostatnio planowanych wycieczkach. Chyba powinno mnie to zacząć martwić...

Bielsko Lipnik - (czarny szlak) - Przełęcz u Panienki - (czerwony) - Hrobacza Łąka - (czerwony) - Przełęcz u Panienki - Groniczki - Gaiki - (niebieski) - Lipnik. Wszystkiego razem - jakieś 4 godziny.

Z powodu objazdów i remontu dróg w Bielsku mieliśmy małe problemy z trafieniem do Lipnika, ale w końcu dojechaliśmy (choć cały Lipnik łatwo przeoczyć).

Początek trasy bardzo przyjemny - łagodne podejście, do tego ciepło, słonecznie - prawdziwa wiosna. Z czasem zaczęły pojawiać się łaty śniegu, potem niepostrzeżenie śnieg pokrył cały szlak, ale bezproblemowo dotarliśmy na Hrobaczą Łąkę a tam dwie godziny relaksu w pełnym słońcu pozwoliły zapomnieć o zimie.

Za to zejście! Brnięcie w roztapiającej się śnieżnej brei to nie jest przeżycie warte polecenia. Szczególnie od momentu gdy w butach zaczyna niemiło chlupać lodowata woda. Jakby więcej tego śniegu było niż na podejściu, jakby cięższy... z następną wycieczką zdecydowanie poczekam aż roztopi się do reszty.

Za to Hrobacza Łąka jest całkiem ciekawym miejscem, widać też, że chętnie odwiedzanym w celach piknikowych. Sporo osób przychodzi tam chyba tylko po to, żeby na jednym z kilku przygotowanych miejsc rozpalić sobie ognisko i upiec kiełbaski. Całkiem niezły pomysł, szkoda że nie byliśmy przewidujący i nie zabraliśmy odpowiedniego prowiantu.

Jedynie schronisko mnie nie zachwyciło, ale nie mogę się czepiać, bo w zasadzie nie jest to wcale schronisko a dom rekolekcyjny prowadzony przez księży. Od typowych schronisk odróżnia je przede wszystkim spora kaplica. Bufetu za to praktycznie nie ma - jest wprawdzie okienko przez które można kupić jakieś piwo czy chipsy, ale czy można też coś zjeść - nie wiem. Cennika brak, a obsługa jakoś nie zachęcała do zagadnięcia o cokolwiek. Może w sezonie jest inaczej.


Kto je policzy?

Już wiosennie, choć może tu wygląda bardziej jak jesień...

Przełęcz U Panienki

Im wyżej tym zimy więcej.


Hrobacza Łąka

Schronisko, a raczej dom rekolekcyjny.

Gdyby nie mgły w dolinach, widok byłby piękny...

35 metrowy krzyż na szczycie Hrobaczej Łąki.

Zejście już całkiem zimowe.

Źródło Pyszne. Jakoś nie miałam ochoty sprawdzać...

Nareszcie na dole...

Pogłaskać Cię, elegancie?

Z przyjemnością :-)