Tym razem zamiast marznąc na górskich szczytach postanowiliśmy popływać w ciepłym morzu i poleniuchować na plaży. Biorąc pod uwagę porę roku i nasze dość ograniczone możliwości finansowe Tunezja wydawała się być najlepszym wyborem.
15 września wylecieliśmy z Pyrzowic i po 2,5 godzinach lotu byliśmy już w Afryce. Przyznam się że po raz pierwszy leciałam samolotem, więc już sama podróż była emocjonującym przeżyciem.
Hotel
Wybraliśmy jeden z najtańszych, Terqui Club - mimo wielu negatywnych opinii jakie można znaleźć na jego temat w sieci, uważam że przy swojej cenie jest całkiem w porządku. Blisko plaży, z basenem, pokoje faktycznie dość skromnie wyposażone (trudno przywyknąć do murowanych mebli) ale sprzątane. Okolica wprawdzie niezbyt zachęcająca, ale bez problemu można podjechać do Portu el Kantaui czy Sousse.
Jednym z milszych elementów tunezyjskiej rzeczywistości są koty. Można je spotkać na każdym kroku, przy naszym hotelu też jest ich cała gromada, przechadzają się po recepcji, wylegują w ogrodzie i czekają na resztki przed stołówką. Nikt ich nie przegania, czują się jak u siebie i chętnie pozują do zdjęć.
Jako że nasz hotel leży na totalnym odludziu spokojnie można dojść plażą aż do Portu el Kantaui nie napotykając zbyt wielu hotelowych plaż pełnych turystów. W któryś z nie tak upalnych dni wybraliśmy się na taki długi spacer - przejście zajęło nam niecałe 3 godziny.
Po drodze można też zobaczyć jak wyglądają tunezyjskie osiedla i odcinki plaż których nie sprząta hotelowa obsługa. Widok jest ciekawy choć niezbyt budujący :)
Gdybym miała wymienić jedną rzecz, która najbardziej kojarzy mi się z Tunezją byłyby to niestety śmieci. Leżą wszędzie - na plażach, ulicach; między miastami całe pobocza pokryte są odpadkami. Nie wiem czy w Tunezji istnieją jakiekolwiek służby sprzątające - ale mocno w to wątpię. Najzabawniejsze, że śmieci zaszokowały nas pierwszego dnia a po dwóch tygodniach w zasadzie przestaliśmy je zauważać.
Tory kolejowe w Sousse. Śmieci są wszechobecne, choć w zasadzie polskie nasypy kolejowe w niektórych miejscach wyglądają podobnie.
Sousse odwiedziliśmy jedynego dnia, kiedy padał deszcz. Właściwie było to prawdziwe oberwanie chmury, które na szczęście skończyło się tak samo nagle jak zaczęło.
Wnętrze jednego z licznych sklepików z pamiątkami w Sousse. Tu akurat ceny są ustalone, więc pewnie kupiłam jakiś drobiazg. Wiem, że targowanie się to jeden z arabskich zwyczajów, ale nikt mnie do niego nie przekona. Tak samo uporczywe zachęcanie mnie do zakupu przynosi zupełnie odwrotny efekt - chcę tylko jak najszybciej uwolnić się od sprzedawcy ;)
Port w Sousse.
I dużo ładniejszy, jachtowy port w Port el Kantaui. Port el Kantaui jest najczystszym i najbardziej zadbanym miejscem jakie widzieliśmy w Tunezji. Jest to niewątpliwie zaleta, ale i w pewnym stopniu wada - przyjechaliśmy przecież zobaczyć prawdziwą Tunezję, a port jest miejscem na wskroś sztucznym, turystyczną ciekawostką.
W zasadzie smak "prawdziwej" Tunezji poczuliśmy w trakcie dwudniowej wycieczki na Saharę.
Amfiteatr w El Jem.
Przejażdżka jeepami po pustyni.
Oaza Chebika
Kairouan - Wielki Meczet
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz